poniedziałek, 31 grudnia 2012

Biało - czarne M


Wyobraź sobie halę przylotów na lotnisku. Uświadamiasz sobie, jak bardzo za kimś tęskniłeś, jaka nieznośna była nieobecność tej osoby. Jeśli istnieje taka potrzeba - postanawiasz zmianę na lepsze. I jeśli tylko wytężysz swój wzrok, to uświadomisz sobie, że to właśnie miłość jest wszędzie. W mniejszym lub większym wydaniu, ale wszędzie. Może nie zawsze jest taka jak z komedii romantycznych czy dobrej książki. Ale jest. Nawet jej brak uświadamia, że to było to, czego potrzebowałeś.
Ojcowie i matki, córki i synowie, mężowie i żony, dziewczyna i chłopak, starzy przyjaciele.

W Afrykańskim wydaniu miłość to taka malaria. Chwyta Cię w niespodziewanym momencie. Tak samo nie wiesz o tym, jak gryzie Cię komar. Kiedy jest malaryczny, a kiedy zwykły. I choćbyś hektolitry muggi na siebie wylał - nie uciekniesz od tego. Prędzej czy później - i tak Cię dorwie.
Zaczyna się coś z Tobą dziać. W sumie sam nie wiesz co. Boli Cię brzuch. Dla zakochanego to motyle w brzuchu, dla chorego - biegunka i wymioty. W miłości boli Cię głowa od domysłów, przemyśleń wypowiedzianych słów, których i tak przecież nie zmienisz. W malarii - boli Cię głowa jakby ktoś skręcał ją imadłem. Oczywiście nieodłączna, wysoka gorączka. Kiedy już w to wsiąkasz, nie wiesz co ze sobą zrobić. Chodzisz po mieszkaniu jak nakręcony. Twój wzrok widzi na ścianie więcej niż tylko obrazek z pierwszej komunii. Wyłącza się logiczne myślenie, bo ktoś chodzi Ci ciągle po głowie. Natomiast w chorobie to dreszcze nie dają spać, całe ciało to jeden, ogromny ból. Tysiące mrówek w szpilkach na dobrej imprezie.
Chwyta Cię w swoje szpony i nie jesteś w stanie nic z tym zrobić. Poddajesz się i męczysz.

Powiązanie w tym wszystkim jest jedno - albo coś z tym robisz i żyjesz dalej w szczęściu albo nic - i po Tobie. Umierasz za życia, bo zabija Cię każdego dnia brak prawdziwej miłości. Umierasz na zawsze, bo nie poszedłeś do szpitala, nie brałeś leków. Małe, wielkie coś.


W domu za ścianą męczy się chory Krzysiek. Podwórko obok Father Majkel ledwo stoi na nogach. 3 dzień usterki zdrowotnej. Kilka wiosek dalej - Father Czester próbuje wygonić malarię. Okres Bożego Narodzenia to czas także mojej choroby. Narodzenie czegoś niespodziewanego.

Z godziny na godzinę nowe objawy. Zwykły Ibuprom nie jest w stanie uśnieżyć mojego niemiłosiernego bólu głowy. Dotlenienie mózgu kończy się zasłabnięciem pod jedynym marketem w Mansie. Świat zawirował tysiącem gwiazd. Przestałam myśleć trzeźwo. Agata, mój Pyszczek wzywa pomoc. Zakonnica z przekroczoną prędkością i piskiem opon zjawiła się w mgnieniu oka. Razem z nią przyjechał silniejszy ból głowy, który nie pozwolił ustać na nogach. Po drodze na pakę wskoczyła również wysoka gorączka, która stała się wierną przez kolejne 3 dni. Noc nie mogła być gorsza od dnia więc zafundowała silne bóle brzucha i dreszcze. Dwa koce, czapka, grubaśne skarpety i sweter nie rozgrzały Antarktydy lodu w sercu spieczonej Afryki.
Wschód słońca przyniósł ze sobą Tomka i Ankę z Kabwe, którzy przybyli do Mansy ze świątecznym entuzjazmem. Męskie, silne ręce pomogły mi przedostać się z pokoju do punktu medycznego w centrum miasta. Znowu brak oddechu i szaro przed oczami. Podłoga stabilizowała moje ciało bez ducha. Lekarz zadawał pytania po angielsku. Resztką sił odpowiadałam po polsku, dziwiąc się dlaczego on tego nie rozumie. Eskorta wolontariuszy prowadziła mnie do samochodu. Lekkie opóźnienie siostry Celeste spowodowane było oczekiwaniem na dokładną rozpiskę dawkowania leków.


W życiu wszystko jest białe albo czarne. Ani w miłości ani w malarii nie ma średnich oznak. Bierze Cie na 100%! Lekki ból brzuszka, temperatura 36.7 ' i jednorazowo dłuższy pobyt w toalecie zostaw na szare gdybanie.  Prawdziwa miłość nie pyta czy może. Malaria przychodzi bez pytania.

sobota, 29 grudnia 2012

Bitwa w krakersach


Przyszedł czas wypoczynku. Wraz z Pyszczkiem udałyśmy się do Livingstonu. Szczęście dopisało, bo dołączyły do nas Wiola, Monia i Diana z Lusaki.  Pięć białych dziewczyn wśród Afrykańskiej społeczności - pożywka dla niejednego czarnego, męskiego oka. Raptownie stajesz się największą atrakcją w mieście. Mężczyźni w mgnieniu oka chcą mieć białą żonę, a żeby to osiągnąć, są w stanie nawet zacząć uczyć się polskiego. Każdy chce cię dotknąć, sprawdzić Twoje włosy, czy oby na pewno są prawdziwe. Nie zważając na te zaloty, udajemy się na spacer nad Wodospad Wiktorii, znany wcześniej tylko z lekcji geografii.
Niby taki spokojny, piękny widoczek, wstęp za jedyne 5 złotych. Ludzie przyjeżdżają tu, zobaczyć jeden z siedmiu cudów świata, nabrać odwagi do oświadczyn, zrobić kilka zdjęć na wystawy. Na skałach znajdują się niewielkie wskazówki. Jednak informacje o niezapowiedzianych atrakcjach pisał ktoś czcionką numer 8 Times New Romana. Wszystko było pięknie - do czasu.
Nie wiadomo skąd wyskoczył pawian wielkości człowieka i rzucił się na torbę Moniki. Nie znalazł jedzenia, więc skusił się i skoczył na mnie. To nie była scena ani z Titanica ani z cudownego odnalezienia Fiony przez Shreka. Ostre pazury dzikusa jednym ruchem zniszczyły moją torbę, z której zabrał kurtkę i w radosnych podskokach uciekł z nią nad przepaść. Wszystkie dokumenty, aparat leżały pod moimi nogami. Zza krzaków przybyło siedmiu czarnoskórych do pomocy. Agata wyjęła zachomikowane krakersy by zrobić wymianę z pawianem. Jednak ten nie okazał się taki głupi. Idealnie porozsuwał wszystkie kieszenie, sprawdził zawartość i dopiero wtedy skusił się na ofertę Pyszczka. Szkoda, że walerianka została w domu...
Ochroniarze, udając zmartwionych, pocieszali nas dość niedawnym wydarzeniem: zacny pawian zabrał jednej kobiecie paszport, przekartkował strony, uznał, że dobrego profilu na zdjęciu nie ma, więc wyrzucił go w przepaść. Jakie to zdumiewające, że człowiek pochodzi od małpy.



poniedziałek, 24 grudnia 2012

Bogaty Biedak


 Kiedy wstajesz, istnieje zagrożenie, że też upadniesz. Jesteś pełen energii, ona też się kiedyś skończy. Spokojnie - jesteś tylko człowiekiem. Na misjach często chciałbyś zrobić wiele. Przyjeżdżasz z wieloma pomysłami, rozpierającym Cię entuzjazmem, chęcią poznania nowej kultury, przeniesienia się w inny świat. Realizujesz swoje marzenie, powołanie. Dla jednych jesteś wariatem, dla innych bohaterem. Bo przecież jak można żyć w ubóstwie, przytulać brudne dzieci, cieszyć się z tego, że potrafią trzymać kredkę w dłoni. Często też klimat nie jest Twoim kompanem. 

Dziś Wigilia. Jezus się narodzi. W stajni ze słomą. Osioł będzie patrzył na to wszystko swoimi rzekomo tępymi oczami. Vipowska miejscówka - nie jeden może pozazdrościć. Przyjdzie, przyniesie miłość, radość, uśmiech drugiego człowieka. Może nie będziesz miał odwagi spojrzeć komuś w twarz, szczerze podzielić się opłatkiem i właśnie On będzie tym wybaczeniem? Uwierz, bo to od Ciebie zależy czy to przyjmiesz, skorzystasz. Zapewne będziesz spędzał ten czas z najbliższą rodziną. Słuchał ciotek pytających o zamążpójście. Będziesz zajadał się ponętnym sernikiem i starał się odmawiać trzeciego kotleta, bo przecież babcia przygotowała go właśnie dla Ciebie. Rózga pod choinką wcale nie musi oznaczać przygnębienia. Najlepsze prezenty są te nie materialne.

W Afryce zapominasz jak to jest żyć w Europie. Moje święta nieco chore z objawami malarycznopodobnymi będą inne, ale nie gorsze. Po czterech miesiącach bycia w Zambii czuje się tu jak u siebie. Przeżyję Boże Narodzenie jak moje Murzyniątka. W ubóstwie, prostocie odganiając od siebie komary spragnione mojej krwi. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, wypasionych prezentów pod choinką rażącą świecidełkami. Moja gwiazdka z nieba to czekająca rodzina, prawdziwi przyjaciele i biedne dzieci Afryki. Prawdziwe szczęście. Moje brudne, śmierdzące – nieskazitelne Anioły. 13 tysięcy kilometrów od domu ja tez rodzę się na nowo.  


czwartek, 6 grudnia 2012

Polecony do Laponii


Drogi Dziadziu, w czerwonych portkach jak Jurek Owsiak, z brodą jak u krasnoludka i czapą z białym pomponem na końcu!
Jak każde dziecko w Polsce wstałam dziś bardzo wcześnie i szukałam najmniejszych śladów Twojej obecności. Muszę Ci powiedzieć, że jak zawsze lubisz zaskakiwać! Pierwszy raz znalazłam swój prezent w bucie! Miło, że wybrałeś najczystszą parę. Mango z czerwono-białą wstążeczką - strzał w dziesiątkę!
Mówią, że to zwykły, afrykański owoc. Rośnie jak jabłko na drzewie. Kosztuje tylko 1.000 kwacha za 4 sztuki (70 groszy).
Jaka jest prawdziwa tajemnica Mango?
Tak naprawdę to bezcenna radość, gdy zasiadam do pełnego koszyka i wstaję dopiero, jak jest pusty. Każde Murzyniątko lubi ten proces jedzenia i radowania się nim. Ja również.
To także dawka energii, gdy padam w środku dnia. To porankowy entuzjazm dla mnie, jednego z większych śpiochów w ostatnim czasie.
Mango to odpowiednik czekolady truskawkowej z Wedla.
W tym roku Drogi Święty Mikołaju dziękuję Ci bardziej niż zawsze.
Za Mango i za to, że dotarłeś nawet do Mansy.



środa, 5 grudnia 2012