Każdego dnia spotykam kilkadziesiąt ludzi. Niekiedy przechodzą obok nie
zauważając mnie. Ktoś bezwarunkowo wyśle uśmiech, a odważniejszy podejdzie się
przywitać. Wyjątki zapisują się w mej pamięci jak słowa na kartce w liście.
Pewne osoby są moją codziennością, inni jednorazowym zetknięciem. Moje Anioły
nie mają śnieżnobiałych pelerynek, aureolki nad głową i złotych ciżemek. To
zwykli, prości ludzie ubrani na pobliskim markecie, przyodziani w japonki z
importu. W nich odnajduję głęboko skrytą wyjątkowość.
Siedmiu wspaniałych z Mansy.
Ba Kunda lat 45 zwany Basikundą.
Ba Kunda lat 45 zwany Basikundą.
Na pierwszy rzut okna szczupły młodzieniaszek. Udoskonala
się każdego dnia w prowadzeniu siostrzanego ogrodu. Przed zmrokiem chętnie
podrzuci kilka ogórków na wycieraczkę. Zawsze jako pierwszy biegnie
otworzyć bramę wjazdową zamkniętą na
dziesięć spustów. Choćby widział Cię 20 razy dziennie - za każdym razem się
przywita, zapyta co u Ciebie, obdarzy dobrym słowem. Niepozorny ogrodnik,
zawstydzi nie jednego młodego w dźwiganiu worków z węglem i kopaniu dołów.
Mimo, że sam ma niewiele, potrafi oddać swoją jedyną część od roweru, bym mogła spokojnie jechać do piekarni po chleb.
Mimo, że sam ma niewiele, potrafi oddać swoją jedyną część od roweru, bym mogła spokojnie jechać do piekarni po chleb.
Jassy około lat 40. Kucharka lubiana przez wszystkich
wolontariuszy. Swoimi obiadami może zawstydzić Gesslerową. Od pierwszego dnia
stała się naszym przyjacielem. Zawsze doradzi, wysłucha, nauczy nowych potraw,
byśmy mogły pochwalić się nimi w Polsce. Panna, która wychowuje dzieci zmarłej
siostry. Potrafi cieszyć się z najmniejszych rzeczy, np. nauki smażenia placków
ziemniaczanych. Każdego dnia zaskakuje
nas swoim "dziń dobły" w przyciasnej, bocznej bramie podwórka. Kuchnia
to jej królestwo.
Agata lat 24. Panna z Bisztynka zwana Pyszczkiem. Kumpelka z
pokoju obok, nauczycielka z przedszkola, doktor " lizak" z oratorium.
Towarzyszka mojej misji. Każdego dnia rozbawi swoim humorem, podejmie nie jeden
temat, wesprze w kryzysie, albo stanie się wiernym kompanem w szalonych
wyzwaniach. Nigdy nie przejdzie obojętnie koło gitary. Lubi pomachać bioderkiem
do największego zambijskiego hitu - Kuichayila. Dobrane po fachu - ja surdopedagog, ona audiofonolog. Razem
tworzymy coś więcej dla naszych dzieci.
Mr Edward lat około 40. Prawie dwumetrowy szef wszystkich
szefów z Mansowej poczty. Edek studiował w Anglii, poznając tam kilku Polaków,
którzy uczyli go naszego języka. Pierwsze spotkanie długo zostanie w mojej
pamięci. Z uśmiechem jak banan na twarzy chciał pochwalić się znajomością
polskiego i przywitał nas "dzień dobry kurczak" :).
Każda wizyta na zatłoczonej poczcie to czysta przyjemność.
Spotkany na mieście zawsze ulegnie dłuższym ploteczkom :).
Kalulu z Kasikisi. Biznesman po 30. wychowany przez
Salezjanów. Szycha w firmie rządowej, kontrolującej sytuację na zambijskich
drogach. Zawsze w trasie. Mimo, że ciągle zajęty i zawsze pod telefonem,
chętnie zawita w naszych progach. Pod swoim niedźwiedzim wyglądem kryje złote
serce, które nigdy nie odmówi pomocy. Jeśli nie ma go w pobliżu, to trzeba Mu tylko
dać kilka minut - zawsze coś wymyśli. Pracoholik. Przy Afrykańskim "panono
panono" czyli bez pośpiechu, ciężko uwierzyć w jego zambijskie
pochodzenie. Jeżeli potrzebujesz gdzieś pojechać, albo coś przewieźć - zadzwoń
do Kalulu. Dziś czy jutro, na pewno będzie przejeżdżał przez Mansę.
Bogdan i Ruslana ok. 50. Od 7 lat na kontrakcie w Zambii. On
ciężko pracuje jako anestezjolog, ona - wierna żona zajmująca się domem. Nie
ważne gdzie, na dobre i na złe - zawsze razem. To nasz dar. To nasza zastępcza
rodzina. Zawsze można wsiąść na rower i pojechać do naszego drugiego domu
nieopodal kliniki. Traktują nas jak własne dzieci, których nigdy nie mieli. Są
dla nas przykładem dojrzałej relacji. Nasi przyjaciele, nasz wujek i nasza
ciocia.
Mam swoich Aniołów. To dzięki Nim wyjątkowość można nazwać
po imieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz