piątek, 24 stycznia 2014

Małe tęsknoty


Bose dzieci nie towarzyszą już mojej codzienności. Nie chowam twarzy przed kłębami afrykańskiego kurzu. Nie ma brzuchów, które marzą o kromce nawet czerstwego chleba. Nie ma kolejnego ryzyka zachorowania na malarię.
Nie ma ich prawdziwych, dziecięcych wyznań. Nie słyszę o marzeniach dla mnie tak oczywistych do spełnienia. Nie spodziewam się gromady dzieci, spragnionej zanurzenia w moich ramionach w drodze do sklepu.
 Nie zabijam 10litrowym baniakiem 7centymetrowych karaluchów. Krzyk Harisona z murowanego ogrodzenia nie jest już moim budzikiem. Pozostał tylko jego głos nagrany gdzieś tam w oratorium podczas robienia zegarków z liści palm. Lodówka nie wypluwa każdego ranka kolejny karaluchów.
Zambia została 13 tysięcy kilometrów za mną.

Misja trwa. To odrywanie w swojej „po misyjności” owoców tego czasu. Pielęgnowanie małych misyjnych radości dostrzeganych w starej - nowej rzeczywistości. Poznawanie siebie.
Zmaganie się z przewlekłą chorobą, którą jest tęsknota za Zambią.
Kiedy Pan Bóg pisze prosto po krzywych linijkach życia.
Kiedy doskwiera pustynia, a brakuje buszu.
Kiedy nie rozumiesz. Bez względu na wszystko.
 Ufaj.

Sekret misji jest ciągle ten sam.
Najważniejszy jest  fakt zwykłego bycia.
Moje małe serce, które może wszystko.

Brud, choroba, brak miłości, skwar afrykańskiego słońca – skończyło się.
Ale Pan Bóg się nie skończył.