czwartek, 11 października 2012

Święta farmerka bez gumiaków


Czwartek. Ostatni dzień pracy. Wszędzie słychać "Holiday".
Wielkimi krokami zbliża się  Dzień Afrykańskiego Nauczyciela. 5 października - czerwona kartka w kalendarzu. Spracowani prześpią długi weekend, inni nadrobią zaległości w porządkach domowych. Łowcy przygód wyjadą z Mansy.
Wraz z Agatą zastosowałyśmy metodę 3 w 1. Najpotrzebniejsze rzeczy wylądowały w naszych plecakach. Wielki trak z Fatherem Czesterem zajechał na skromny parking przy Don Bosco. 200 kilometrów prostej drogi i wreszcie przytulimy Ilonę i Krzysia. Nasz cel to Lufubu.

Niecierpliwie zerkam na zegarek. Od poprzedniego razu minęło jedynie 5 minut. Asfalt wymieszamy z piachem odgrywa rolę autostrady wśród egzotycznych, afrykańskich drzew. Mijamy Chińczyka nadzorującego pracę Zambijczyków. Jeden zamiata piach, drugi liczy kamienie, a pani w kasku ma przerwę. Reszta pilnie obserwuje przejeżdżające samochody dłubiąc słomą w zębach. To wszystko nazywa się poszerzaniem jezdni. Oni mają czas, my jedziemy dalej. Śmieszne nazwy kolejnych wiosek odmierzają kilometry. Jedna z nich - Kasikisi. Wszyscy rozpoznają salezjańską ciężarówkę. To dobry znak. Jesteśmy coraz bliżej naszych.
Emocje jak w oczekiwaniu trafionej w Lotka. Z tego wszystkiego zapomniałam się zdrzemnąć.
 Zakręt w prawo. Mwaiseni ku Lufubu (Witamy w Lufubu). Jesteśmy!
Brama czeka otwarta, a za nią Krzyś. Świeżo umyta Blondyna ląduje w moich ramionach. Lufubiańskie dzieci tworzą pangeni chi (duże kółko). Każdy chce się przywitać, przybić piątkę, dziesięć razy zapytać jak mamy na imię. Dziewczyny z miasta i to jeszcze białe. Sensacja!

Jak sobie radzić ze zwierzętami i niespodziankami czyhającymi w trawie?
Czym można się zatruć w buszu i jak wspiąć się na drzewo bez butów?

Na czas pobytu na wsi na nowo stałyśmy się uczniami. Bezapelacyjnie najlepszymi nauczycielami są Murzyniątka. Po tym weekendzie moje CV zostanie wzbogacone o kilka nowych doświadczeń zawodowych. Pierwsze lekcje zbierania jajek przebiegły bez większych szkód. Ruda kura podziobała tylko moje wspaniałe japonki z marketu za 10.000 kwacha. Porachunki wyrównałyśmy na stole. Na śniadanie zjadłam jej jajka. Długo to nie trwało bo dzieci już czekały pod domem.
Czworo Muzungu i gromada czekoladek wyruszają na podbój farmy. Co tam może się znajdować?  Wszystko, co szybko zamieni się w obiad. Czesterowe menu serwuje:
świnię (ikumba), kurę (inkoko), osła (kabalwe), krowę (ingombe). Na deser możesz wybrać awokado, papaję, dżakfruta, mango, banany. Znajdzie się też biała kapusta i szczypiorek.
Agata niczym Maryja, spełnia swoje marzenie i zasiada na kabalwe. Krzyś wczuwa się w rolę Józefa. Ja na przytulenie ikumby przygotowywałam się dwa dni. Stanąć twarzą w twarz z żywym schabowym. To dopiero rysa w apetycie. I co się dziwisz?
Dzień zleciał w mgnieniu oka.

Tysiące gwiazd na niebie niczym rozsypana kasza manna na podłodze. W Lubufu jest ich znacznie więcej niż w Mansie. Kalendarz pokazuje sobotę. W teczce leży wydrukowany śpiewnik. Przy łóżku gitara trzyma pion, a na pierwszym piętrze kaplica ma swoją lokalizację. Co wolontariusz może robić w październikowy wieczór w tak sprzyjających warunkach? Zbiera ekipę i chwyta za różaniec. Nie ważne, że ktoś może ze zmęczenia przysypiał pod prysznicem. Idzie każdy. Pokonując schody robi rozśpiewkę. Wie, że bez tego po ludzku nie da rady.
Myślami wracamy do Polski. Klękamy za ludzi, którzy wspierają nas i nasze afrykańskie dzieci. Za każdy długopis w pieski, zieloną skakankę, plecak z serduszkami. Dziękujemy za wszystkie dzieci. To one pokazują nam, jak w biedzie można być szczęśliwym. Przecież Bóg nie wezwał nas byśmy osiągnęli sukces. Wezwał nas byśmy pozostali wierni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz