Czwartek. Ostatni dzień pracy. Wszędzie słychać
"Holiday".
Wielkimi krokami zbliża się
Dzień Afrykańskiego Nauczyciela. 5 października - czerwona kartka w
kalendarzu. Spracowani prześpią długi weekend, inni nadrobią zaległości w porządkach
domowych. Łowcy przygód wyjadą z Mansy.
Wraz z Agatą zastosowałyśmy metodę 3 w 1. Najpotrzebniejsze
rzeczy wylądowały w naszych plecakach. Wielki trak z Fatherem Czesterem
zajechał na skromny parking przy Don Bosco. 200 kilometrów prostej drogi i
wreszcie przytulimy Ilonę i Krzysia. Nasz cel to Lufubu.
Niecierpliwie zerkam na zegarek. Od poprzedniego razu minęło
jedynie 5 minut. Asfalt wymieszamy z piachem odgrywa rolę autostrady wśród
egzotycznych, afrykańskich drzew. Mijamy Chińczyka nadzorującego pracę
Zambijczyków. Jeden zamiata piach, drugi liczy kamienie, a pani w kasku ma przerwę.
Reszta pilnie obserwuje przejeżdżające samochody dłubiąc słomą w zębach. To
wszystko nazywa się poszerzaniem jezdni. Oni mają czas, my jedziemy dalej. Śmieszne
nazwy kolejnych wiosek odmierzają kilometry. Jedna z nich - Kasikisi. Wszyscy
rozpoznają salezjańską ciężarówkę. To dobry znak. Jesteśmy coraz bliżej
naszych.
Emocje jak w oczekiwaniu trafionej w Lotka. Z tego
wszystkiego zapomniałam się zdrzemnąć.
Zakręt w prawo. Mwaiseni ku Lufubu (Witamy w Lufubu). Jesteśmy!
Brama czeka otwarta, a za nią Krzyś. Świeżo umyta Blondyna
ląduje w moich ramionach. Lufubiańskie dzieci tworzą pangeni chi (duże kółko).
Każdy chce się przywitać, przybić piątkę, dziesięć razy zapytać jak mamy na
imię. Dziewczyny z miasta i to jeszcze białe. Sensacja!
Jak sobie radzić ze zwierzętami i niespodziankami
czyhającymi w trawie?
Czym można się zatruć w buszu i jak wspiąć się na drzewo bez
butów?
Na czas pobytu na wsi na nowo stałyśmy się uczniami. Bezapelacyjnie
najlepszymi nauczycielami są Murzyniątka. Po tym weekendzie moje CV zostanie
wzbogacone o kilka nowych doświadczeń zawodowych. Pierwsze lekcje zbierania
jajek przebiegły bez większych szkód. Ruda kura podziobała tylko moje wspaniałe
japonki z marketu za 10.000 kwacha. Porachunki wyrównałyśmy na stole. Na
śniadanie zjadłam jej jajka. Długo to nie trwało bo dzieci już czekały pod
domem.
Czworo Muzungu i gromada czekoladek wyruszają na podbój
farmy. Co tam może się znajdować?
Wszystko, co szybko zamieni się w obiad. Czesterowe menu serwuje:
świnię (ikumba), kurę (inkoko), osła (kabalwe), krowę (ingombe). Na deser możesz wybrać awokado, papaję, dżakfruta, mango, banany. Znajdzie się też biała kapusta i szczypiorek.
świnię (ikumba), kurę (inkoko), osła (kabalwe), krowę (ingombe). Na deser możesz wybrać awokado, papaję, dżakfruta, mango, banany. Znajdzie się też biała kapusta i szczypiorek.
Agata niczym Maryja, spełnia swoje marzenie i zasiada na
kabalwe. Krzyś wczuwa się w rolę Józefa. Ja na przytulenie ikumby
przygotowywałam się dwa dni. Stanąć twarzą w twarz z żywym schabowym. To
dopiero rysa w apetycie. I co się dziwisz?
Dzień zleciał w mgnieniu oka.
Dzień zleciał w mgnieniu oka.
Tysiące gwiazd na niebie niczym rozsypana kasza manna na
podłodze. W Lubufu jest ich znacznie więcej niż w Mansie. Kalendarz pokazuje
sobotę. W teczce leży wydrukowany śpiewnik. Przy łóżku gitara trzyma pion, a na
pierwszym piętrze kaplica ma swoją lokalizację. Co wolontariusz może robić w
październikowy wieczór w tak sprzyjających warunkach? Zbiera ekipę i chwyta za różaniec.
Nie ważne, że ktoś może ze zmęczenia przysypiał pod prysznicem. Idzie każdy. Pokonując
schody robi rozśpiewkę. Wie, że bez tego po ludzku nie da rady.
Myślami wracamy do Polski. Klękamy za ludzi, którzy
wspierają nas i nasze afrykańskie dzieci. Za każdy długopis w pieski, zieloną
skakankę, plecak z serduszkami. Dziękujemy za wszystkie dzieci. To one pokazują
nam, jak w biedzie można być szczęśliwym. Przecież Bóg nie wezwał nas byśmy osiągnęli
sukces. Wezwał nas byśmy pozostali wierni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz