poniedziałek, 12 listopada 2012

To Ona


Zapukała do drzwi nie wiadomo skąd. Nawet nie zapytała, czy może wejść. Wepchała się w brudnych buciorach. Czy miała po drodze? Na to pytanie też mi nie odpowiedziała. Rozsiadła się jak kwoka na fotelu, zalewając sobie moją ulubioną herbatę. W dłoni trzymała kalendarz. Palcem wskazującym pokazała mi czerwoną kartkę. Jakaś taka dziwna. Czego ona chce? Wstała, poszła dalej. Chyba czegoś szukała. Idąc, kapryśnie rozwalała książki, kopała w kosz na śmieci. Czy ktoś mi powie, o co jej chodzi? Zatrzymała się przy ścianie. Bezczelnie i dosadnie wyrecytowała imiona moich przyjaciół ze zdjęć. Nikogo nie pomyliła. Skąd tak dobrze ich zna? Z wrednym uśmiechem zakręciła się na jednej nodze. Wymierzyła kierunek drogi. Ciach! Mój pokój to jej cel. Wyszperała coś w telefonie jak na przesłuchaniu. Głośno podyktowała dziwne cyfry. Skojarzyłam polski numer do mamy. Zmieszałam się. Ona podrapała się po głowie i znowu zaczęła coś knuć. Zasiadła przy biurku, przegrzebała stertę książek. Zaciekawiona włączyła komputer. Czego ona tam chce? Pokazu zdjęć się jej zachciało. Wycisnęła ze mnie kilka łez i  zapytała, czy może już pójść. Cisza.


Co to jest i w czym się to mierzy? Czy istnieje sposób, by się tego pozbyć? Ile słów potrzeba, by to opisać? W którym warsztacie można to zreperować? Ile trzeba zjeść tabliczek czekolady, żeby się tego pozbyć?


W kalendarzu 11 listopada. Dla mnie to 90 dzień w Afryce. Czas ucieka między palcami. Dziś mocniej podkreśla cząstkę mnie pozostawioną 13 tysięcy kilometrów od Mansy. Przejście do Narnii chociaż na 5 minut - bardzo poproszę. Ine nikufuluka - ja tęsknię...

2 komentarze: