czwartek, 8 listopada 2012

Opuszczeni


Młody człowiek ma czas refleksji nad swoim życiem. Jakiś starszy Pan powraca pamięcią do przeszłości. Ktoś bardzo stęskniony wyczekuje spotkania z całą rodziną. Wszystkich Świętych. To wyjątkowy dzień.
Cmentarze przepełnione rodzinami w eleganckich płaszczach. W powietrzu unosi się zapach świeżo wypastowanych grobów. Pęki kwiatów niesione przez tatusiów. Gdzieś tam słychać jak upada metalowa zakrętka od znicza. Zza rogu wyłania się znajomy nie widziany od lat. Nikomu się nie spieszy.
Wieczorne spacery po głównych alejach, w blasku tysiąca zapalonych  płomyczków.
To wszystko zostało w Polsce.

Zambia. Do przeżycia w pełni tego święta wyruszamy na znany cmentarz w Kabundzie. 13 kilometrów drogi buszowej od Mansy. Próbuje wyobrazić sobie, co tam zastaniemy. Tysiące hektarów pola? Pięknie ozdobione groby? Tłumy rodzin? Moje dziwne wyobrażenia pękły jak bańka mydlana szybciej niż myślałam.

Środek buszu. Na ziemi miliony mrówek, które potrafią zagryźć człowieka na śmierć. Upewniam się czy ten plac na pewno jest cmentarzem, na który zmierzałyśmy. Na pierwszy rzut oka widzę 20 pomniko-podobnych tablic. Ostatnich ludzi widziałam 10 minut temu, gdy wysiadałam z samochodu. Nikt z nich nie podążał w tym samym kierunku co my.
Niewysokie kopce zastępują wypucowane marmury. Gdzieniegdzie widzę brudne, sztuczne kwiaty. Nie znalazłam ani jednej świeczki. Mnóstwo przypalonych chwastów. Stoję jak wryta.


Tutaj ludzie wierzą, że cmentarz jest drugim domem dla zmarłych. W tym miejscu zaczynają swoje dalsze życie. Najbliższa rodzina zostawia na grobach miski, kubki, sztućce, opakowania po ulubionym jedzeniu. Wszystko po to, by przypadkiem nie cierpieli głodu w przyszłości. Ubrania na zimniejszą porę wkładają do trumny.
Afrykański 1 Listopada to zwykły, szary dzień. Ludzie w Kabundzie zrobili sensację z przyjazdu białych dziewczyn. Jakie to smutne, że nikt z nich nie poszedł z nami.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz