wtorek, 12 lutego 2013

False start


Sobota. Po styczniowym natłoku obowiązków, znajduję 5 minut dla samej siebie. Otwieram zardzewiałą bramę na teren szkoły. Dziś nikogo tu nie ma. Wita mnie niespotykana na co dzień cisza. Zegarek wskazuje godzinę 17:45. Na termometrze utrzymuje się jeszcze 30-stopniowa temperatura. Słońce puszcza do mnie oczko. Biegnę. Biegnę po zdrowie. Przewietrzenie głowy jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Moje ledwo trzymające się w jednej części słuchawki uwalniają dźwięki, które stają się dyktatorem tempa mojego biegu. Po skończonym tygodniu pracy w niemiłosiernym słońcu na przemian z burzami, sama się dziwię, że mam siłę i ochotę.
Myślę. Rodzi się pytanie: kto tworzył dla mnie miniony tydzień? Na prostej drodze o brunatnym kolorze, zamykam oczy. Nie muszę długo czekać na pierwszą myśl. Buzia sama się uśmiecha, jakby na końcu drogi stały ramiona długo wyczekiwanej osoby. Myślami przenoszę się w nieodległą przeszłość…

To miał być początek tygodnia z serii "zbyt wiele poniedziałków, za mało kawy". Już na starcie nie chciałam go polubić. Ten dzień krzyczał do mnie "nie masz siły, coś cię bierze". Brak spokojnego snu serwował myśl o objawach malarii. Włoski temperament Beatrycze i porankowe pukanie Pyszczka do drzwi mojego pokoju spowodował  zwinięcie się w kłębek pod kocykiem. Aż chciało się krzyknąć "mamo jeszcze 5 minut!". Mimo braku siły i entuzjazmu na nowy tydzień podniosłam swoje ciało. Miałam wrażenie, że ważyło o 60 kilogramów więcej. Pani przemęczenie - wierna dozgonnie panu poniedziałkowi, przybiła mu wysoką piątkę. Ta to ma dopiero tupet!
Za oknem od kilku godzin padał deszcz. Każda kropla tworzyła basen w naszym ogródku, wielkości jednego miejsca parkingowego. To był również znak, że dziś do przedszkola nie przyjdzie zbyt wiele dzieci.

Przyodziałam gumiaki. Idąc do przedszkola poruszałam się ruchem jednostajnie pełznącym. Ziewając układałam buzię jak śpiewak operowy na "o sole mio". Jednak kariery tego dnia nie zrobił, bo w moim repertuarze królowała nuta "tak mi źle tak mi szaro, kiedy dzień ciągnie się jak makaron". Ta oto porankowa pop lista również okazała się wielkim nie wypałem, bo po 3 sekundach wszystko pękło, jak bańka mydlana z taniego Ludwika. W klasie przywitał mnie Izaak z zaflukanym nosem, ubrany w  stylową, smerfową czapkę. Niczym Filip z konopi wyskoczył zza biurka, strzelając we mnie klockowym pistoletem. Wytwarzając sporą ilość śliny, która spływała jego kącikami ust krzyczał "tuś! tuś! tuś!". Zraniona celnym pociskiem w brzuch, opadłam z sił wprost w ramiona tego oto bandziora.
Szybko umarło to, co chciało przysłonić radość dnia.
Roześmiana, wycierałam twarz mojego małego bohatera tanim papierem toaletowym.

Spokojny bieg przerywa gad wijący się w krzakach przy szkolnej toalecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz